Lewe menu


Right menu

Szukaj


Rybie Oko/SWI/Nieregularnik/Publicystyka/UWAGA - Konkurs!!! 

UWAGA - Konkurs!!!

Ocena: 0 
Ilość ocen: 0 
 Ilość wyświetleń: 11838 
Komentarzy: 1 
ID: 10972 
Węzeł: 9240 

Redakcja Nieregularnika Stowarzyszenia Wędkarzy Internautów, ogłasza na łamach naszego czasopisma, konkurs skierowany do czytelników.
Ideą konkursu - zgadywanki, jest propagowanie literatury o charakterze wędkarskim, ogólnie dostępnej na polskim rynku czytelniczym.

Począwszy od dnia dzisiejszego, w każdym z kolejnych wydań Nieregularnika (co dwa miesiące), publikowane będą fragmenty znanych i ogólnie dostępnych publikacji książkowych o charakterze wędkarskim. Zadaniem konkursowym jest odgadnięcie i podanie tytułu oraz autora książki, z jakiej podany fragment pochodzi.

W Konkursie mogą wziąć udział wszyscy czytelnicy naszego pisma z wyłączeniem organizatora (Redakcji Nieregularnika), którzy w ściśle określonym terminie opublikują w komentarzu do konkursu znajdującym się na dole strony, prawidłową odpowiedź. O zwycięstwie decyduje data i godzina prawidłowej odpowiedzi.

W przypadkach spornych decyzję podejmuje Redakcja Nieregularnika.

Zwycięzca Konkursu otrzymuje w nagrodę atrakcyjną książkę o tematyce wędkarskiej, ufundowaną przez SWI.

Nazwisko zwycięzcy oraz prawidłową odpowiedź opublikujemy w kolejnym numerze naszego pisma.

Czytelników spoza SWI prosimy o podawanie w odpowiedziach prawdziwego imienia i nazwiska oraz poprawnego adresu internetowego, celem uniknięcia nieporozumień.

Serdecznie zapraszamy naszych czytelników do zabawy i udziału w Konkursie.

Jednocześnie Redakcja Nieregularnika zastrzega sobie prawo zmiany niniejszego Regulaminu lub unieważnienia Konkursu z ważnych powodów, bez podawania konkretnych przyczyn.

Dzisiejsza zgadywanka:

(...) Szedłem z biegiem rzeki, ale rzeka nieustannie wyprzedzała mnie, jakby uciekała ode mnie. Oddalała się tak szybko, że źdźbło trawy albo kawałek kory, znikały mi z oczu za zakrętem, zanim zdążyłem zrobić kilka kroków. Rzeka miała kolor zielony i płynęła w jarze. Wśród nagich, czerwonych, szarych i czarnych skał; ten jar i kręte, na przemian zwężające się i rozszerzające, wyżłobione w twardej skale koryto były jej dziełem. Brzegi rzeki i stoki jaru były puste, nagie i bezdrzewne, jakby co dopiero stworzone, jakby woda się wdarła między góry wczoraj, a nie pięćdziesiąt milionów lat temu. Niebo ponad moją głową było także puste, nie widać było na nim ani obłoku, ani ptaka. Miało ciemnoniebieski, prawie granatowy kolor, świeciło nad nim rozżarzone do białości słońce.
Idąc wzdłuż rzeki mijałem na przemian strefy światła i cienia. Kiedy wchodziłem w obszar zalany słońcem, miałem uczucie, jakby ktoś zbliżał do mnie płonącą pochodnię, czułem niemal dotknięcie ognia na twarzy. Dusiłem się i oblewałem potem. Ale po chwili wkraczałem już z ulgą w strefę głębokiego cienia, zanurzałem się w powietrze przesycone chłodną i wilgotną mgłą, czułem jej surowy, świeży zapach w nozdrzach. Mogłem swobodnie oddychać. Rzeka przelewała spienioną wodę przez wąskie gardło, biegła szybko wyżłobioną w skale rynną, potem nagle zatrzymywała się u stóp kamiennej ściany. Krążyła tu chwilę powoli, jakby zbierając siły, brała zamach – i uderzała z impetem w dół, w stronę następnej gardzieli. U stóp kamiennej ściany woda była bardzo głęboka, wydawała się gęsta, miała ciemnozielony kolor – ale tam, w wąskich gardzielach, zmieniała raptownie swój ciężar i barwę, przeistaczała się w strugę białej piany, lekkiej i puszystej.
Szedłem wzdłuż rzeki i rzucałem błystką. Robiłem to już dosyć długo, dwie, może trzy godziny, i nie widziałem jeszcze ani jednej ryby, nawet najmniejszej – ale wiedziałem, że one tu są, że stoją na dnie w miejscach bardzo głębokich, tam gdzie mój wzrok już nie dociera...

/.../

...Mijałem buchające żarem kotliny skalne i wąskie, szumiące zimną wodą cieśniny. Szum wody nasilał się czasem i przechodził w huk, który zdawał się zagłuszać nawet moje myśli. Mówiłem wtedy sam do siebie: - Tam trzeba rzucać, tam może wziąć... – Huk wody zagłuszał oczywiście moje słowa, ale to, że je wypowiadałem, pozwalało mi je słyszeć przynajmniej w gardle. Potem na odmianę wchodziłem w strefę ciszy, rzeka zatrzymywała się tu i milkła. Wtedy robiło się dookoła tak cicho, że słyszałem szelest toczących się z góry, z krawędzi jaru, i spadających z pluskiem do wody kamieni. Szedłem i rzucałem ciągle błystką. Czasem zatrzymywałem się na chwilę, przysiadywałem na kamieniu i paliłem papierosa albo pociągałem łyk wody z manierki, potem ruszałem dalej. Słońce zniżało się, kończył się powoli dzień, dno jaru, w którym płynęła rzeka było już pogrążone w cieniu...

/.../

...Zbliżałem się właśnie do cieśniny szumiącej spienioną wodą i czułem już, jak prąd porywa i wsysa w swoje usta moją małą, srebrną, zawieszoną na końcu żyłki błystkę – kiedy nagle stało się to, na co czekałem od wielu godzin: ryba uderzyła w błystkę! Przez mgnienie oka wydawało mi się, że moja reakcja była spóźniona i trafiła w próżnię, ale w następnej sekundzie poczułem opór i ruch wielkiej ryby. Szła głęboko i kierowała się pod skałę w kierunku jeszcze większej głębi. Musiała być bardzo silna, ale na razie nie pokazywała tego, nie ujawniała wszystkich zasobów swojej energii. Nie czuła się jeszcze zagrożona, była tylko trochę zaniepokojona tym, że coś nagle zaczęło krępować swobodę jej ruchów. Wydawało się jej pewnie, że coś złośliwego, ale małego i słabego uczepiło się jej pyska i że stosunkowo łatwo, kosztem niewielkiego wysiłku, będzie się mogła tego pozbyć. Płynęła powoli w stronę głębi zatrzymując się chwilami i potrząsając łbem. Nie znałem obyczajów tej ryby, bałem się, czy nie zechce schronić się wśród głazów leżących na dnie, u stóp stromej, poszarpanej ściany skalnej – postanowiłem więc przeszkodzić jej w tym, zawrócić ją na płytszą wodę. Ryba odpowiedziała na to natychmiast i z taką siłą, jakby chciała mnie wciągnąć w przepaść bez dna – i rozpoczęła się od tej chwili między nami walka, ciężka i długa.
Kiedy walka skończyła się, byliśmy oboje u kresu sił. Ona, wielka ryba, była śmiertelnie zmęczona i pokonana. Leżała na boku w płytkiej wodzie, dyszała ciężko. Ja – byłem zwycięzcą, ale miałem poza sobą chwilę, kiedy od klęski dzieliły mnie tylko ułamki sekund; wystarczyło zrobić jeden fałszywy krok, jeden niezręczny ruch...

/.../

...Położyłem dłoń na ciele ryby, aby ją przytrzymać, i zobaczyłem, że moja ręka drży. Była to oznaka zmęczenia i wzruszenia. Patrzyłem na rybę i myślałem o niej, o jej doskonałym, funkcjonalnym kształcie, o jej urodzie i sile. Pomyślałem także coś zabawnego: to nieprawda, że ta ryba powstała i rozwinęła się z ikry, z tej maleńkiej, bladopomarańczowej, przezroczystej kulki. Ona została urodzona przez wodę, jest jej częścią składową, jest tylko bardziej zagęszczonym żywiołem, który ją ze wszystkich stron otacza. Patrzyłem na rybę, widziałem, jak moja ręka uspokaja się, byłem szczęśliwy – ale równocześnie czułem, że to coś bardzo silnego, co przed chwilą przeżyłem, z wolna odchodzi już ode mnie. To wielkie uczucie radości i satysfakcji z pokonania i zdobycia ryby – opuszczało mnie. Oddalało się ode mnie i ulatniało, gdyż ani we mnie, ani dokoła mnie nie było niczego, co mogłoby to uczucie podtrzymać i utrwalić...

/.../
...Ryba drgnęła i przesunęła się po śliskim wilgotnym kamieniu w stronę rzeki. Poruszyła się jeszcze raz, potem przewaliła, jej pysk był już blisko wody. Dotykałem ręką ciała ryby, chciałem ją jeszcze przez chwilę posiadać, ale nie przeszkadzałem jej ruchom. Śmierć tej wielkiej, pięknej ryby nie była mi w życiu do niczego potrzebna, mogłem pozwolić jej wrócić na dno głębokiej, zimnej, płynącej wody, w której żyła...(...)

Uwaga : Odpowiedzi konkursowe przyjmujemy w komentarzach do artykułu od dnia 02 kwietnia 2007r godz. 00.00 (od tej chwili zostanie włączona opcja komentowania), do dnia 14 maja 2007r godz. 00.00. Odpowiedź prosimy zatytułować Konkurs.

Dyskusje i komentarze

Schowaj teksty   
Andrzej Trembaczowski

Jest już 28 maj i nikt nie nadesłał odpowiedzi. Dla ułatwienia zamieszczamy więc fragment drugiego opowiadania z tego samego tomu opowiadań i dalej pytamy o autora.



...Wszystkie nasze cztery spławiki widoczne są bardzo wyraźnie. Jeden z moich spławików, ten, który rzuciłem później, zbliżył się jeszcze bardziej do brzegu; pierwszy stoi nieruchomo, prawie w tym samym miejscu. Oba spławiki mojego przyjaciela są także dobrze widoczne; jeden z nich, ten dalszy od brzegu, ożywił się właśnie, podskakuje, mruga, wzbudzając na powierzchni wody drobne, wygładzające się zresztą prędko zmarszczki. Zatrzymuję wzrok na tym spławiku, gdyż jest to jedyny ruchomy punkt na gładkiej jak tafla szkła powierzchni wody. Kiedy tak na niego patrzę, widzę nagle, jak spławik wykonuje na wodzie dziki zygzak, w prawo i w lewo, potem na ułamek sekundy nieruchomieje – a potem, potem, ciężko i powoli, opierając się, jakby woda nie była wodą, tylko czymś gęstszym jak rtęć – zostaje wciągnięty pod powierzchnię; płyną jeszcze po wodzie pilociki, ale i one znikają. Ten zygzak, to był unik, którym karaś próbował ocalić się, ale nie udało mu się. Widzę, jak żyłka podnosi się i ociekając kroplami wody biegnie do szczytu wędziska wbitego w brzeg. Być może, że należało krzyknąć do mojego przyjaciela o parę sekund wcześniej. Odwracam głowę, patrzę na niego: pochylił się, dmucha w ognisko. Wołam:
- Halo! Masz branie!
Podnosi głowę, patrzy na wodę, potem wstaje i szybkim krokiem idzie do swojego wędziska. Ja idę także w tamtą stronę; po drodze oglądam się na swoje spławiki: stoją nieruchomo. Mój przyjaciel zdjął wędzisko z widełek, przytrzymał je prawą ręką, lewą w bardzo niewygodny sposób wydobył z kieszeni i zapalił papierosa. Stoję koło niego, patrzymy obaj w miejsce, gdzie zniknął spławik. Woda nad nim zamknęła się już dawno i wygładziła. Nagle, niespodziewanie, w najmniej oczekiwanym miejscu, o parę ładnych metrów w lewo spławik wyłania się znów na powierzchnię. Stoi nieruchomo lub może – ale na tę odległość nie widać tego – drży lekko. To karaś, wyzwoliwszy się z zębów napastnika, pokłuty i na pół uduszony nieśmiało próbuje robić użytek ze swoich podartych i postrzępionych płetw. Mówię, nie ukrywając współczucia:
- Puścił...
- Nie, nie puścił. Tam jest płytko – odpowiada mój przyjaciel, nie wyjmując papierosa z ust.
Miał rację. Oto jeszcze chwila, a spławik rusza z miejsca, płynie najpierw po powierzchni, równo i prosto, potem, nie przestając sunąć, zagłębia się powoli; widać go coraz mniej, ginie pod wodą. Mój przyjaciel pochyla koniec wędziska, poddaje uciekającą żyłkę, potem, nagle, przycina; jego ruchowi towarzyszy krótkie stęknięcie. Takie, jakie wydaje drwal uderzający siekierą w pień. Patrzę w miejsce, gdzie zniknął spławik, i widzę, jak powierzchnia wody zachwiała się pod naporem czegoś, co zdarzyło się od nią, w głębi wody. Silna, żywa istota, zamieszkująca ten, jak go mój przyjaciel nazywa, „metaświat” połączona jest z naszym światem żyłką nylonową wystarczającej grubości, koniec żyłki jest w rękach mojego przyjaciela. Znam go dość dobrze na to, aby nie mieć wątpliwości co do ostatecznego wyniku tej zabawy. Szczupak usiłuje walczyć, uderza w prawo, potem w lewo, ale kierunek jego ucieczki nie jest zależny wyłącznie od jego woli, jest teraz wypadkową jego siły i woli człowieka stojącego na brzegu. Jest jeszcze taki moment, zwykle dzieje się to blisko już brzegu, kiedy szczupak może jeszcze się zerwać. Ryba jest wtedy na krótkiej żyłce, w oczach ma już suchy brzeg; zbiera więc rozpaczliwie ostatek sił, otwiera paszczę i szczerząc kły, i rzucając łbem na boki jak pies, usiłuje wytrząsnąć z pyska hak.

...Po chwili stoimy już obaj i patrzymy na rybę. Jest to piękny szczupak, z tych krótkich, grubych. Ocieka jeszcze wodą, jest lśniący, świeży. Wydziela bardzo mocny, słodkawy zapach. Ma ponad dwa kilo. Leży płasko i nieruchomo na ziemi. Lekkie, faliste drżenie przebiega przez jego płetwy, jego ogon usiłuje się oderwać od ziemi. Podnosi pokrywy skrzelowe, próbuje oddychać powietrzem, do którego nie jest przyzwyczajony; krztusi się, otwiera szeroko pysk. Pręży się, rozpościera ogon, odbija się nim od ziemi i przewraca na drugi bok. Tak, to jest piękny szczupak, ale to nie jest mój szczupak.

Początek


RSS 2.0 PDF
E-mail do moderatorów Wersja drukowalna - Sklep Wędkarski ŻBIK Pomoc Błędy
Reklamy Krokus: Fundusz ETF - ciekawe linki