Rybie Oko/SWI/Nieregularnik/Wędkowanie i SWI/Drawa, Kalitówka i marcowe pstrągi
Drawa, Kalitówka i marcowe pstrągi |
Kolejność atrakcji, wymienionych w tytule, jakie mnie spotkały podczas trzydniowej wyprawy, nie jest przypadkowa. Drawa, niektórzy mówią iż najpiękniejsza z rzek w Polsce. Kalitówka – jeden z pięciu domów w maleńkiej osadzie Mostniki, położonej na terenie Drawieńskiego Parku Narodowego, a pstrągi – brały, jak to pstrągi, raczej niechętnie.
Wyruszyłem w piątek raniutko, aby przebyć 500km i dotrzeć koło południa na miejsce. Po drodze wysyłałem Waldkowi, który wyjechał później jakieś 2 godziny, sms-y z miejscówkami radarowców. Droga niezła, nie przekraczając przepisów drogowych dotarłem na miejsce w 7 godzin z przerwą na krótkie wędkowanie na Warcie. Koło Skwierzyny zatrzymałem się poczekać na Waldka, który mimo namierzenia przeze mnie punktów pomiaru prędkości, nie mógł mnie jakoś dogonić. Szybko zmontowałem wędkę na jazie. Niestety, woda bardzo wysoka, nie udało mi się w godzinę namierzyć ryb. A że na rybach czas mija szybko, ani się spostrzegłem i dzwoni Waldek że już jest w Skwierzynie. Do samych Mostnik jechałem za Waldkiem przez wioski i lasy, przez lekko uchylone okno czując zapach wiosny. Na miejscu czekały na nas pierogi. Po pół godzinie dojechała 3-osobowa ekipa z Łodzi i równiż zasiadła do pierogów. Zanim poradziliśmy sobie z misą ruskich, na stół wjechała z rąk Andrzeja (brata Waldka mieszkającego tam na stałe), następna misa z pierogami z mięsem. Towarzystwo zaczęło pałaszować nową dostawę, a i ja jestem „pies na pierogi”. Ruskie były lepsze, toteż nad wodą zameldowałem się dopiero koło 16. Zacząłem łowić poniżej ujścia Płocicznej, gdzie zaczyna się woda należąca do PZW, za opłatę dzienną dla zrzeszonych – bagatela 25zł. 2 zł też by było za dużo, biorąc pod uwagę nakłady i opiekę, jaką okręg Gorzów otacza swój kawałek tej rzeki, oraz 11zł za dniówkę jaką pobiera DPN za lepiej zarybianą rzekę.
Pierwszy kontakt z piękną Drawą, dziką, czystą, o wartkim nurcie. Zwalone drzewa, wysokie podmyte burty z osypującą się darnią, rynny, prostki z trzcinami – wszystkie typy miejscówek dla ryb na każdą porę roku. W mocnym nurcie nie ma co szukać ryb przy podwyższonym poziomie wody. Zrobiłem kilkanaście „bankówek”, ale bez efektu. Tomek, który przyjechał z Łodzi z Piotrem, miał na kiju klenika ale go szybko stracił. Bez kontaktu z rybą zszedłem z wody, ale też bez żalu. Pierwsze koty za płoty, a poza tym nie nastawiałem się na wielkie wyniki, pierwszy raz na obcej wodzie. Gdy wróciłem było już prawie ciemno. Ognisko się paliło, a nad ogniskiem gar. Gar, to kolejna rzecz nie do opisania słowami. Tego trzeba spróbować. Wkład do gara wg przepisu gospodarza, to mieszanka ziemniaków, kapusty, żeberek, kiełbasy, skórek ze słoniny. Nie ma to nic wspólnego z dietą i dlatego smakuje niebiańsko. Zjadłem cztery, a Waldek twierdzi że pięć porcji. Oczywiście nie ma racji, bo jakbym zjadł pięć to bym się tu chwalił. No więc jak już przewód pokarmowy miałem pełny po migdałki, pojawiły się gołąbki. Musiałem spróbować, ale sił starczyło tylko na jednego. Niebo w gębie, co tu będę dalej opisywał. Polała się wódeczka, a raczej „kalwados”.* Dotrwałem do godziny 21 i po dniu pełnym wrażeń poszedłem spać. Schludny pokoik, łóżeczko, pościel, kominek, ciepełko – minuty nie trwało i spałem.
W sobotę o 5 rano Waldek krzyczy : „Tomek wstawaj na ryby”! Przeklinam pod nosem, budzik nastawiłem przecież na 6.00. Wstałem sam, bo reszta zbyt wiele wlała w siebie wieczorem żeby rano wstać. Lecz ja nie po to robię 500km żeby pochlać albo pospać. Zjadłem śniadanie próbując miejscowej, domowej roboty szynki. Ja od dawna kupuję tylko drogie wędliny „ekologiczne”, niby bez chemii, ale one nawet koło tej szynki nie leżały. Pada deszcz, wyjeżdżam z opóźnieniem i całe szczęście. Punkt informacji turystycznej w Głusku powinien być czynny od 7 rano, otwierają o 7.45. Czterech wędkarzy czekało, ja piąty dojeżdżam później niż planowałem, ale akurat jak otwierają. Wykupuję zezwolenie na 2 dni na wędkowanie i parkowanie. Jadę w górę rzeki mocno dziurawą drogą. Cały czas przez las, mijam tylko jeden przysiółek złożony z kilku domostw. Po drodze przede mną truchta sarenka, środkiem drogi. Zwalniam. Po 100m sarna odbija w las. Po kilku kilometrach parkuję na biwaku dla kajakarzy przy ujściu Korytnicy. Idę w dół rzeki i zaczynam łowienie. Deszcz ustaje, ale jest pochmurno. Dobrze. Jednak ryby nie współpracują. Łowię porządnie, jigami i woblerami. Dopiero koło godziny 11 mam rybę. Tęczak . Strzelił w wobler jak z armaty, trochę pomłynkował, ale kapitulacja była szybka. Kij Team Dragon 7-21g, żyłka 0,23 Sufix, Kołowrotek Team Dragon 3500 z dobrym hamulcem, na dużej rzece nie ma miejsca na zabawy w zbyt delikatny sprzęt. Takie jak ten pstrążki koło 35cm to wyjeżdżają w pół minuty. No, ale pierwsza ryba z dzikiej Drawy wreszcie jest. Siedział w niedużym dołku przed dużym zwaliskiem pod mniejszym drzewkiem ustawionym pod skosem w dół nurtu. Łatwa, czytelna miejscówka, jak i pozostałe. Jak się tylko stanie nad rzeką od razu wiadomo, gdzie ryby będą. Albo powinny być. Ilość miejscówek jest olbrzymia, dosłownie co 5-10 m jest „bankówka”. Tylko jakoś ilość ryb niewspółmierna do ilości miejsc.
W południe robię przerwę. Zajeżdżam do Kalitówki. Chłopaki twardo okupują wiatę koło ogniska. Usmażyłem kiełbaskę, zjadłem, popiłem colą i pojechałem z powrotem nad rzekę. Ekipa, niestety, została z zamiarem łowienia na odcinku poniżej granicy DPN. Tylko Tomek Dotrzymał słowa i wziął kij do ręki. Ale został ukarany brakiem ryby, skoro nie pojechał ze mną w górę rzeki. Parkuję na innym biwaku, bo dowiedziałem się że a to miejsce gdzie byłem rano będą spływać kajakarze. Do wieczora mam 3 brania, jedna ryba spada, druga tylko trąciła woblera i nie zaciąłem jej. Do podbieraka trafia tylko jeden pstrążek – znów taki „trzydziestaczek”. Ale przynajmniej potok, a nie tęczak. To i tak sukces. W jeden dzień miałem więcej ryb i więcej brań niż przez trzy sezony wiosenne na rzekach jurajskich.
Wieczorem powtórka z gara. Po drodze zakupuję żołądkową gorzką, bo lubię sobie chlapnąć taką. Parę kielonków, trochę pogaduszek, piwko na dobry sen i lulu. Budzik nastawiam na 5 rano. W końcu to trzeci ostatni dzień. Przede mną jedna tura i długa droga do domu.
Nad wodą jestem przed 7 po półgodzinnym marszu przez las szczytem wysokich – 30-to metrowych skarp okalających wijącą się w dole rzekę. Do południa łowię 3 pstrągi, żaden nie ma więcej jak 35cm. Jeden na jiga, 2 na woblera. Podwójna radość, bo brania są na własnego wyrobu przynęty. Po drodze mijam idealne miejscówki na troć. Gdyby nie rybackie siaty przy ujściu Odry, pewnie byłaby duża szansa na tą piękną rybę mimo nienajlepszych przepławek i kłusownictwa.
W południe wychodzi słońce. Dochodzę do mostu, poniżej zwalisko, kręcąca woda. Rzucam w poprzek nurtu i sprowadzam w dołek przy drzewie ok. 5 m niżej od filaru. Wychodzi za woblerem mały pstrąg, przyspieszam i nie trafia. Całe szczęście, szkoda kłuć ryby. Próbuję obłowić zwalisko, może w głębokim dole coś siedzi. Po drugim rzucie zjawia się kajak. Z całym impetem uderza w leżące na powierzchni drzewo i przeprawia się górą. No tak, skoro tak się tu pływa, to wszelkie miejsca gdzie drzewa leżą w poprzek całej rzeki można sobie spokojnie odpuścić. Ani człowiek, ani pstrąg nie lubią mieszkać przy autostradzie. Schodzę jeszcze 100m poniżej mostu i obławiam co ciekawsze miejsca, na końcu duży dół i rynnę na zakręcie rzeki. Słońce wychodzi zza chmur, koniec łowienia. Jeszcze mały spacer wzdłuż rzeki na parking, zwijam manatki przy aucie i jadę do Kalitówki. Na stół wjeżdża domowy rosół, gotowany na mięsie z kością a nie na jakiejś kostce. Rosół syci tak, że po drodze do domu nie muszę nic jeść. Ten gar, gołąbki, rosół, żurek, to wszystko pełna „profeska”. A że jestem zarówno wędkarzem, jak i biesiadnikiem, potrafię docenić co dobre. A smaczne dlatego że nasze, polskie, naturalne, przyrządzane bez pośpiechu przez mamę i brata Waldka. Z tego miejsca dziękuję gospodarzom.
Podsumowując o rzece Drawie. Najlepsze miejsce „odosobnienia”, jakie dotychczas odwiedziłem. Nad wodą nie ma zasięgu komórek. Łowiąc nie spotkałem człowieka. Nie szedłem po ścieżce wydeptanej przez ludzi. Nie szedłem po żadnej ścieżce, prócz tych wydeptanych przez zwierzęta zmierzające do wodopoju. Szum wody, nadzieja że w kolejnym dużym dołku dostanę porządną rybę, powodują że naprawdę się dobrze odpoczywa, fajnie wędkuje. Szukając jednak wyłącznie ryb Drawy nie polecę. Tych ryb tam po prostu nie ma dużo. Łowię na tyle dobrze, że powinienem mieć więcej brań, więcej ryb, jakąś większą też. Drawa jest najlepszą rzeką ale na kajak albo dla kłusownika z agregatem. Nawet są specjalne odcinki wyłączone z wędkowania, na których grasują oczywiście tylko kłusownicy. Szkoda, że nikomu z zarządu DPN nie przyjdzie na myśl utworzyć zamiast odcinka dla kłusowników, łowiska specjalnego z dużą obsadą pstrąga potokowego, wszystkich roczników. Gdzie wędkarze mogliby również sprawdzić, ileż to tych (mitycznych moim zdaniem) troci i łososi wpływa do Drawy zatrzymując się przed trudnym do sforsowania jazem. Nie dziwię się też Waldkowi, którego zdaniem lepiej nie złowić łososia na Drawie niż nie złowić na np. Parsęcie. Co racja to racja, z równym powodzeniem w naszych rzekach można szukać jesiotra. Nawet gdyby próbował się dostać z morza do rzeki, wylądowałby w rybackiej siatce a w rejestrze figurowałby jako dorsz.
Drawę mogłyby „podrasować” tylko porządne dalsze zarybienia i ochrona przed kłusownictwem. Oraz wpuszczenie wędkarzy nad wodę od 15-go marca do 1 lipca, kiedy to odcinek Drawy na terenie DPN jest wyłączony z wędkowania i pływania kajakiem niby ze względu na gniazdowanie ptaków. Co pewnie nie przeszkadza miejscowym i przyjezdnym kłusolom trzepać ryby agregatem.
Ale jeśli chciałbyś się, drogi czytelniku, odizolować od świata na kilka dni, to nie ma lepszego miejsca, prostszej drogi, jak wyjechać nad Drawę. Zamieszkać kilka dni w Kalitówce, która już wkrótce będzie gospodarstwem agroturystycznym. Bazą wypadową dla prawdziwych facetów, nie wożących za sobą ogonów w postaci narzeczonych, żon, gromady dzieciaków, gdy chcą na prawdę odpocząć i powędkować. Życzę tym, którzy się tam wybiorą, miłej niespodzianki w postaci dużej ryby.
Inne tego autora: Tomek Płonka » więcej...
Dyskusje i komentarze
Ryszard Siejakowski <ricardo3UKRYTY@FILTRSPAMUop.USUNpl>
25.05.2007 08:36
ramzes <zleskiewiczUKRYTY@FILTRSPAMUwp.USUNpl>
18.05.2007 16:01
edwin wójcik <edvisUKRYTY@FILTRSPAMUvp.USUNpl>
08.04.2007 17:00
Tomek Płonka 670612
08.04.2007 21:53
Daria Zielińska-Szymaniak <dariaziUKRYTY@FILTRSPAMUpoczta.USUNwp.USUNpl>
04.04.2007 08:31