Rybie Oko/SWI/Nieregularnik/Wędkowanie i SWI/Ten wielki, nieodgadniony
Ten wielki, nieodgadniony |
Byłem wtedy jeszcze bardzo zielonym wędkarzem. Od roku łowiłem szczupaki i coraz bardziej lubiłem taką wędrówkę z jedną wędką i wiaderkiem pełnym żywców. Lubiłem to odgadywanie kryjówek i wyszukiwanie zaczajonych wśród roślinności drapieżników, których wtedy nie brakowało. I coraz częściej wracałem z takich wypraw zadowolony: z kilkoma szczupakami.
Tego dnia kończyłem łowy nieco przed czasem - z braku żywców. Został mi tylko jeden kiełb i mocno zarośnięta rdestnicą odnoga Sanny do spenetrowania. Korciła mnie ta odnoga od dawna; niedostępna, płytka, pokryta zielskiem niemal całkowicie. Wyglądała jak zalana wodą grządka z sałatą. Żaden szanujący się wędkarz pewnie by tam wędki na szczupaka nie postawił - były lepsze miejsca. Żadnemu nie chciałoby się ryzykować straty haczyków na zaczepach i straty czasu na wyplątywanie zestawu z chaszczy. Nikt tam wtedy nie łowił, najwyżej jakiś łowca linów albo taki nowicjusz jak ja – mnie pociągały miejsca, omijane przez wszystkich.
Trafiłem jakoś w niewielkie, wolne od liści oczko, nawet nie półmetrowej średnicy. Kiełb, choć spory, był dość niemrawy, nie obawiałem się więc, że wplącze zestaw w chaszcze. Nawet spławikiem nie bardzo ruszał. Czy go w ogóle coś tam dostrzeże? Usiadłem na trawie. Do wieczora było jeszcze dość czasu, niektórzy wędkarze dopiero teraz schodzili się nad wodę. Trochę szkoda było wracać tak wcześnie. Siedziałem więc dalej nie oczekując niczego. Taki relaks, równie dobrze mogłem tu siedzieć bez wędki.
Płynny, powolny ruch spławika był nieoczekiwany - tak po prostu poszedł pod wodę. Zatonął bez plusku, bez żadnych wstępnych ruchów, bez gwałtowności. Ot tak, jakby nagle stracił pływalność. Jakby przestał być korkiem. Żyłka wyprężyła się, ruszyła, sunęła i znikała w toni roztrącając liście. Luźne zwoje ułożone na trawie obok kołowrotka rozwijały się powoli, jeden za drugim. Nie ma wątpliwości: wziął!!! W podnieceniu oczekiwałem na ciąg dalszy. Nic się jednak nie działo. Kij leżał tak, jak go położyłem, oparty o tatarak. Żyłka też znieruchomiała – wyszło jej kilka metrów i dalej stop, zatrzymała się. Nic się nie działo. Czekałem w napięciu. To jest ta zagadka, która towarzyszy podczas łowów na żywcówkę: jest tam dalej, czy puścił żywca?
Szczupak nie musiał odpływać tu daleko. Siedział sobie w zielsku, jak w lesie, bezpieczny w swojej kryjówce. Złapał podstawionego pod sam nos kiełbia, przekręcił w pysku i teraz połykał go w spokoju. Zalecane czekanie zdawało się wiecznością - podciąłem w końcu! Odnoga nagle ożyła. Liście zafalowały gwałtownie, cały ten rdestnicowy gąszcz poruszał się i falował oplątany żyłką, jakby pozszywany w jedną całość.
Nie miałem najmniejszej szansy, aby ruszyć rybę z tych chaszczy. Rozejrzałem się bezradnie. Właśnie przechodził znajomy. Podałem mu wędkę, rozbierając się pośpiesznie. Nie sądziłem, że może być tu głęboko, to była płytka odnoga - woda sięgnęła mi jednak wyżej nosa. Nie odpuściłem. Przebierając nogami po miękkim dnie, prawie po omacku rozgarniałem łodygi i liście, wyczuwając ręką napiętą żyłkę - prowadziła, jak nić Ariadny. Odzyskany luz znajomy wędkarz natychmiast nawijał na kołowrotek. Dostrzegłem w końcu wśród zielonoburej gęstwiny łodyg biało-czerwoną gałkę spławika i tuż zaraz poniżej burą, nakrapianą płetwę ogonową wielkości dwóch męskich dłoni. Wachlowała wodę leniwym ruchem... Był! I był to szczupak, jakiego nigdy nie złowiłem, ba, jakiego nigdy dotąd nie dane mi było zobaczyć. Był to jeden z tych wielkich nieodgadnionych, z tych legendarnych, z tych, które nie dają się złowić, które żyją w wędkarskich opowieściach.
Stojąc niepewnie na czubkach palców pomału wyciągnąłem rękę, przesunąłem ostrożnie wzdłuż żyłki w kierunku ryby – poczułem mocne szarpnięcie. Zielsko zafalowało gwałtownie i tyle... Koniec. Wydostałem haczyk ze zmaltretowanym kiełbiem. Pewnie szczupak zaciął się sam wystającym hakiem, gdy odpływał z żywcem, a wysnuwana żyłka zaczepiła o zielsko. Sam się zaczepił, sam się odczepił, nawet nie wiem, jaki był duży. W pamięci pozostała mi tylko ta wielka, bura płetwa. Nie słyszałem, aby ktokolwiek go złowił...
1967
Inne tego autora: Andrzej Trembaczowski » więcej...
Dyskusje i recenzje